Mieszkałam w Watykanie przez 16 długich lat, a zaczęłam tu bywać już trzy lata wcześniej. Czyli w sumie prawie przez połowę mojego ówczesnego życia, a jednocześnie całą dotychczasową dorosłość. Przekroczyłam próg Spiżowej Bramy, gdy miałam zaledwie 23 lata. Każdego dnia doświadczałam tego nadzwyczaj specyficznego świata, osadzona w jego centrum. Tutaj każdego ranka budziłam się, a jednym z pierwszych obrazów, który na zawsze zapadł mi w pamięć, była bryła Pałacu Apostolskiego zalana wczesnoporannym słońcem, widziana z okien mojego watykańskiego mieszkania. Tutaj zasypiałam, a w uszach pobrzmiewać mi będą już zawsze lekko przytłumione odgłosy Rzymu – miasta, które nigdy nie zasypia. Odgłosy odległe, przytłumione panującą za murami ciszą, którą trudno ubrać w słowa (…)

Przeżyłam w bezpośredniej bliskości trzy pontyfikaty, poznałam mnóstwo ludzi z całego świata, uczestniczyłam w wydarzeniach, które tworzyły i nadal tworzą wielką historię Kościoła. Samą tę materię studiowałam przez kilka lat na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim i przeżywałam każdego dnia. Dostrzegam w drodze, jaką mi wytyczono, głęboki sens, którego Watykan przez te wszystkie lata był osią i kompasem. I choć dziś patrzę na to wszystko z innej, zewnętrznej perspektywy, to miejsce przeniknęło mnie całą. I na zawsze pozostanie moim „tu”, a nie „tam”(…)

Nie mogłabym znaleźć słów, które pełniej potrafiłyby wyrazić to czym był, jest i czym pozostanie dla mnie Watykan niż te, które znajdziecie w epilogu mojej pierwszej książki „Kobieta w Watykanie”.

 W zdjęciach i słowach zabieram was ze sobą za Spiżową Bramę, za mury najmniejszego państwa świata, którego powierzchnię zaledwie 44 ha znam jak własną kieszeń. Do miejsca, w którym moje dzieci stawiały swoje pierwsze kroki, gdzie uczyły się jeździć na rowerze, oddychały zapachem kwitnącej magnolii nieopodal naszego domu, rysowały kredą po chodniku tuż przy wejściu do mieszkania, a papież – gdyby dobrze się przyjrzał 🙂 – zobaczyłby efekty tej twórczej dziecięcej pracy, bo okna papieskiego apartamentu wychodziły bezpośrednio na okna mojego watykańskiego domu.

Światło, które co wieczór rozświetlało wnętrza papieskich pokoi, było dla mnie symbolem nieuchwytnej, a jakże mocnej łączności z Następcą Świętego Piotra i jego najbliższymi, którzy byli dla mnie jak rodzina. Zarówno w czasach Jana Pawła II, jak i papieża Benedykta. (Franciszek zamieszkał w Domu Świętej Marty i od 11 lat Apartament pozostaje zamknięty). Ich obecność dawała mi poczucie bezpieczeństwa i sprawiała, że w Watykanie przez te wszystkie lata czułam się u siebie.